OFF FESTIVAL 2013 - relacja

Prawdopodobnie najbardziej odkrywczy i świeży festiwal w Polsce, czyli Off Festival, już za nami. W tym roku szef wszystkich szefów Artur Rojek postawił na mocne gitarowe brzmienie jednocześnie przesuwając niemalże całą elektronikę na późne wieczory – ku rozpaczy fanów gatunku – najczęściej nakładała się na siebie. Na timetable festiwalu można by było zresztą ponarzekać trochę więcej – bo kto to widział żeby dwa nietypowe zespoły powiązane z jazzem ustawiać o tej samej godzinie (Bohren Und Der Club of Gore oraz Skalpel)? Albo na koniec festiwalu kazać wymęczonym (głównie wysoką temperaturą) słuchaczom wybierać między dwoma objawieniami – My Bloody Valentine i Mykki Blanco? Hejterzy na wszelkiego rodzaju forach gremialnie narzekali również na zasady wnoszenia wody (0,5 litra w odkręconej butelce bez korka) oraz brak możliwości kupienia biletów jednodniowych na dzień drugi (jak widać dla niektórych wciąż zaskoczeniem jest, że koncerty czasem się wyprzedają).

Ale co by nie mówić na Rojka i jego ekipę festiwal sprawdził się jak co roku – tyle uzbieranych wrażeń starczyło by zapewne spokojnie na kilka relacji, ale do dyspozycji mam tylko jedną. Dlatego też, ponieważ żyjemy w świecie zdominowanym przez media społecznościowe, zdecydowałam się na iście twitterową recenzję – na każdy zespół najwyżej jeden, maks dwa tweety (140 – 280 znaków).

DZIEŃ PIERWSZY



1926 – Ekipa, która powstała zainspirowana koncertem Swans w zeszłym roku godnie kontynuuje ich dzieło – było głośno, nieco apokaliptycznie i mocno artystycznie. Ta polska grupa naprawdę ma potencjał.

Magnificent Muttley – kolejny polski zespół, który niestety nie zachwycił aż tak jak poprzedni. Ale energii odmówić im nie można. Oby tak dalej, a może będzie z tego coś więcej.

Uncle Acid and the Deadbeats – mimo grania na głównej scenie w lejącym się słońcu było naprawdę mrocznie i metalowo – można było nawet próbować wyobrazić sobie kawałek cienia. Nie lada sukces.

The Soft Moon – niech nazwa was nie zmyli – wcale nie było miękko i przytulnie, ale na pewno kosmicznie. Szkoda, że w te gitarowo – elektroniczne rytmy szybko wkradła się monotonia.

Cloud Nothings – Brawa dla perkusisty. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie widziałam kogoś tak mocno zaangażowanego i uderzającego w talerze z taką prędkością. Nie dziwi postawa bliska omdlenia na koniec show.

Buke and Gase – w odbiorze tego magicznego połączenia folku i muzycznych eksperymentów najbardziej przeszkodził dźwiękowiec – zbyt mocne basy, a za słaby cudowny wokal zrobiły z tego koncertu banał, chociaż po nagraniach można się było oczekiwać czegoś innego.

Zbigniew Wodecki with Mitch & Mitch – miało być obciachowo, a było przebojowo. Nawet ci, którzy przyszli na ten koncert dla jaj bawili się doskonale. A jeśli mówią inaczej to kłamią, w głowie nucąc zaraźliwe „na na na na”.

The Pop Group – niestety legendarna kapela zagrała nieco bez polotu. Wszystko zagrano poprawnie, ale zabrakło iskry. Szkoda.

The Smashing Pumpkins – pierwszego wieczora festiwalu kapele chyba zmówiły się, aby zaledwie „odklepać” swoje kawałki, a nie zagrać prawdziwy koncert. Wiało nudą. Głównej gwieździe nie udało się przebić mistrza Wodeckiego.

DZIEŃ DRUGI


UL/KR – było klimatycznie, spokojnie, idealnie na rozbudzenie festiwalowiczów jeszcze nie do końca gotowych na kolejne koncerty po tylu muzycznych doznaniach dnia i wieczora poprzedniego.

Metz – kolejni z licznych w tym roku mocno rockowo – gitarowych zadymiarzy. Energia + zaangażowanie + poprawne granie. Dobrze, ale bez fajerwerków.

KTL – Mimo konsternacji jaką wprowadziła hawajska koszula jednego z muzyków słuchacze dali się wprowadzić w mroczny trans. Mniej odporni na taką ilość dark ambientu nawet zasnęli.

Paradise Bangkok Molam International Band – Nikt nie płakał po Solange – zastępujący ją Tajowie rozkręcili najlepszą imprezę na Offie 2013. Ten koncert aż prosi się o porównanie z zeszłorocznym mistrzem marimby Shangaanem Electro. Więcej takich pozytywnie zakręconych prosimy!

Skalpel – za dużo elektro, za mało jazzu. Niestety Skalpel na żywo nie sprawdza się tak jak można byłoby się spodziewać.

Godspeed You! Black Emperor – najdoskonalszy koncert Offa. Długie kompozycje zachwycały majestatycznością dźwięku, a wizualizacje i muzycy owiani tajemnicą dopełnili dzieła – perła!

Austra – trochę liryki, trochę elektroniki, szczypta mocy i mamy bardzo dobry i klimatyczny koncert. Zdecydowanie na plus.

DZIEŃ TRZECI

Rebeka – kolejny udany polski zespół początkujący. Niesamowity image liderki duetu doskonale współgra z tą nieco dziwną muzyką na pograniczu elektroniki. Miło było popatrzeć i posłuchać.

Très.B. – nie jest to polskie objawienie dziesięcioleci, ale ta holendersko-polska mieszanka daje pozytywnego kopa, podobnie jak wspomniana wyżej Rebeka. Duży plus za kontakt z publicznością.

Japandroids – aż trudno uwierzyć, że duet jest w stanie wytworzyć tyle hałasu. I to bardzo dobrej jakości. Ekspresja sceniczna to już tylko wisienka na torcie.

Fucked Up – wyobraźcie sobie ogromnego, brodatego, półnagiego Kanadyjczyka, który z mikrofonem w dłoni gania ludzi odpoczywających na trawie przed sceną. Dodajcie do tego spadające spodnie, perukę z lokami i muzyczny łomot – prawdziwy metalowy kabaret. Kto nie był ma czego żałować.

Thee Oh Sees – mimo gigantycznego tłumu zebranego w niewielkim namiocie Sceny Eksperymentalnej na ten koncert nie sposób narzekać. Punkowa energia w czystej postaci zagrana z prawdziwą pasją.

Deerhunter – przyjemnie, poprawnie, ale też z pazurem. Dodatkowo lider kapeli pochwalił się znajomością polskiej kultury (chwaląc naszych grafików, filmy oraz Komedę) i łysinką, kiedy to niechcący zerwał bujny tupecik.

Goat – jeden z Offowych liderów. Pełen kolorów i mocy szamański rytuał taneczno-muzyczny był na tyle autentyczny, że przywołał pierwszy deszcz na Offie 2013. To mówi samo za siebie!

My Bloody Valentine – ostrzeżenia o konieczności założenia zatyczek do uszu stały się zasadne dopiero pod koniec koncertu, kiedy w epickiej solówce gitarowej ujawniła się cała moc MBV. Wcześniej było dobrze, głośno i shoegazeowo. Ale nieco sennie.

John Talabot – Live – najlepsza elektronika na tegorocznym festiwalu. Było bardzo mrocznie, ale też bardzo tanecznie. John Talabot mimo kilku drobnych problemów technicznych nie zawiódł swoich fanów.

autor: Martyna Nowosielska

 

.

Pod Paski

Littera nocet

Zobacz nasze autorskie cykle

Młode Sztuki

Jeden i Pół

Park Sztywnych

Park Sztywnych

.

Na Żywca

loża konesera